Eternity ... It's really not much to be able to fall in love ...

niedziela, 14 kwietnia 2013

Prolog

A więc jest i prolog.Wiem,miałam go dodać tydzień wcześniej,ale brak czasu zrobił swoje,jednak mam nadzieję,że ktoś czekał na te moje wypociny. Dedykuję ten mały początek mojej przyjaciółce Oli.Jednorożcu ty mój,bez Ciebie to cudeńko by nie powstało.Dzięki za to,że jesteś ;) :D 
______________

On:

Jaredo Leto z uśmiechem na ustach przemierzał długi korytarz, prowadzący na scenę. Ostatni koncert,a zarazem żegnający trasę koncertową po całej Europie,właśnie się rozpoczynał. Już za kulisami było słychać fanów,skandujących imiona członków zespołu,nucących refreny piosenek z ich ostatniej płyty lub po prostu wykrzykujących różne wyznania. Młody Leto westchnął zadowolony na same krzyki fanów i zerknął na swojego starszego brata,który właśnie dopijał do końca butelkę wody.
-I co,gotowy na ostatni taki wieczór ?-zapytał,podchodząc do niego i w geście rozbawienia,szturchnął go w bok.
Shannon uśmiechnął się lekko,kiwając przy tym głową.
-Oczywiście. Eh,szkoda tylko,że to już ostatni nasz występ. Potem przeprowadzka do Londynu,a po tym całym bałaganie ze zmianą miejsca zamieszkania,nagrywanie płyty,drobne koncerty i w cholerę wywiadów. Naprawdę,najbliższy rok zapowiada się cholernie ciężki.-stwierdził pewnie,odstawiając pustą butelkę po wodzie na bok,a drugą dłoń mocno zacisnął na pałeczkach od perkusji.
-Damy radę. Pamiętasz trasę koncertową sprzed dwóch lat ? Cała Europa,włącznie z USA. Przez 10 miesięcy byliśmy poza domem i jakoś wytrwaliśmy. W końcu dla braci Leto nic nie jest specjalnie trudne.-Jared obdarzył uśmiechem starszego brata,jednak zaraz przeniósł spojrzenie na śliczną blondynkę,która nieświadoma tego,jakim wzrokiem patrzy na nią młodszy Leto,poprawiała ostatnie detale sceny,która była jeszcze ukryta za niewielką kurtyną.
-Serio,nawet zwykłej dziewczynie,pomagającej przy organizacji koncertu nie odpuścisz ?-Shannon uniósł brew w geście zdziwienia i popatrzył na niego z niedowierzaniem wymalowanym w oczach.
-Przykro mi,ale nie. Cóż,ta ślicznotka znalazła się w złym miejscu,o złym czasie.-odparł rozbawiony i ruszył w stronę dziewczyny,aby tylko po koncercie móc zabrać ją do swojego hotelowego pokoju,w którym na pewno nie będzie grzecznie...

Ona:

-Jeszcze raz Pani dziękuję,Pani Johnnson. Naprawdę,gdyby nie Pani,już raczej mogłabym się pożegnać z prawami do dziecka-stwierdziła młoda kobieta,mocno zaciskając palce na dłoni Alrie.
Brunetka uśmiechnęła się lekko i skinęła głową,odwzajemniając uścisk dłoni swojej klientki. Kolejna rozprawa,która zakończyła się w pełni zasłużonym sukcesem. No tak,w końcu nie po to od ponad 4 lat walczyła o reputację najostrzejszej i najbardziej pewnej siebie prawniczki,która nawet nie bała się brać spraw,które z góry były pisane na niepowodzenie. Cóż,Alrie może i była realistką,ale jednak dawała czasami ponieść się sidłom nadziei,dającej jej myśli pozytywne,dotyczące większości rzeczy,którymi się zajmowała.
-Nie ma za co,Pani Brown. To była czysta przyjemność pomóc w odzyskaniu córeczki. A właśnie,gdzie mała teraz jest ?-zapytała,rozglądając się po korytarzu pełnego ludzi,jakby odnalezienie dziecka wzrokiem,stało się czymś najważniejszym.
-Moja mama się nią zajęła,kiedy tylko złożyła zeznania. A co do Pani,to rodzina naprawdę musi być z Pani dumna,że chcę Pani pomagać tak zwykłym ludziom jak ja. Przecież,nie musiała Pani nawet tego robić.-wyszeptała,hamując łzy.
Alrie uśmiechnęła się i sprawnie wygrzebała z torebki paczkę chusteczek,podając jedną kobiecie.
-No już wystarczy tych komplementów. Proszę się iść cieszyć dzieckiem i tym co udało się odzyskać. No i życzę szczęścia,na pewno się przyda.-odparła pewnie,spoglądając na nią.
-Dziękuję i nawzajem. Do widzenia.-kobieta uśmiechnęła się i pospiesznie oddaliła się w stronę wyjścia z budynku.
Alrie odetchnęła cicho i rozejrzała się dookoła. Na dzisiaj miała już spokój od jakichkolwiek rozpraw,a nawet nie musiała wracać do swojej kancelarii i siedzieć do późna nad papierami,które i tak po dłuższym czasie nie miałyby sensu.
-Alrie ! Tutaj jesteś,nareszcie !-głośny głos ciemnowłosej dziewczyny niósł się po całym korytarzu,przez co wielu ludzi zerkało na ową nieznajomą z szokiem wymalowanym na twarzy.
-Destiny,ciszej ! Nie jesteś tuta sama.-mruknęła z kamienną twarzą Alrie,jednak i tak po chwili wybuchnęła śmiechem i mocno uściskała przyjaciółkę.-No a więc,co się stało,że tak gorączkowo mnie poszukiwałaś ?-zapytała po chwili,poprawiając togę,którą miała przewieszoną na ramieniu.
-Zgadnij ! Albo nie,powiem Ci ! Dostałam pracę w tym mega eleganckim teatrze !-wykrzyczała Destiny,prawie że podskakując do góry.
-Naprawdę ? Świetnie,wiedziałam,że Ci się uda. Chodź idziemy to uczcić mega wielkim ciastkiem i kawą.-powiedziała Alrie i pociągnęła przyjaciółkę w stronę wyjścia z sądu.
-Tak jest,Pani Jonnson.-roześmiały się obie,zbiegając po marmurowych schodach...